niedziela, 24 sierpnia 2014

Clarena Acne Control Cover

Witajcie,

w związku z moim kolejnym atakiem wyprysków i taką samą ilością śladów po nich, stwierdziłam, że pora na zmianę kosmetyków. Zaopatrzyłam się więc ostatnio w kilka typowych (a nawet topowych) mazideł, przybył do mnie również taki mały specyfik, powiedzmy punktowy - Clarena Acne Control Cover z serii Max Dermasebum Line - czyli po prostu korektor do cery trądzikowej.


Muszę przyznać, że korektor mocno mnie zachęcił, myślałam że zawartość szczególnie olejku z drzewa herbacianego, z którym mam całkiem dobre wspomnienia, sprawi, że moje wypryski szybciej znikną i to bez śladu (albo przynajmniej przykryte lekkim korektorem, że tak czy siak widać ich nie będzie).


Sam korektor to takie maleństwo, które zawiera 5 ml produktu. Poręczne to takie, że spokojnie można nosić w podręcznej kosmetyczce.


Z początku miałam problem z jego otwarciem i otwierałam cóż, zbyt dobrze ;)

Ale właściwy aplikator wygląda tak, i choć dość impulsywnie, to za pomocą tej mini pompki, można spokojnie wycisnąć małą ilość korektora, wystarczającą na pokrycie wszystkich brzydkich niespodzianek.

Korektor miał się dopasowywać do koloru skóry. Jaka ja jestem naiwna, że jeszcze wierzę w takie rzeczy! I kolor niby z początku jest dość jasny, ale niestety, choćby się jakoś wpasował w moje blade lico, już po chwili ciemnieje i zyskuje na pomarańczowych tonach. Nie nadaje się więc dla mnie zupełnie do stosowania na dzień (chyba że tak typowo domowo). Krycie ma raczej słabe, można je trochę budować, uzyskać średnie, ale dla mnie w tym przypadku taki zabieg nie wchodził w grę, nakładałam więc na twarz warstwy cieniutkie, lekkie. Utrzymywał się kilka godzin, ale wiadomo nie zagruntowany trwałością grzeszyć za bardzo nie mógł.

Pomimo tego, nie zwątpiłam, korektor skrupulatnie nakładałam dalej...


A tak się prezentuje na moim brzydkim policzku - na dole pomarańczowa plama która ma już kilka minut, na górze świeżo nałożony korektor. Diabelska różnica.

I tak używałam tego "cacka" na noc, czasem na dzień, żyjąc sobie w zupełnej nieświadomości.

Muszę przyznać, że co do działania jestem negatywnie nim zaskoczona. Ale, ale, co tu się dziwić skoro parafina widnieje już na drugim miejscu w składzie, a tak naprawdę w ogóle nie powinna się w nim znaleźć. Jest to w końcu produkt przeznaczony do cery trądzikowej, co więc robi tutaj olej mineralny który to sprzyja powstawaniu zaskórników? Pal licho wspomniane w opisie na stronie olejek z drzewa herbacianego, kwas salicylowy, wosk pszczeli czy pantenol. Wszelkie cudowne składniki nie przykryją faktu, że ten niekryjący wcale mocno produkt zawiera coś, czego unikają wszystkie świadome konsumentki, a szczególnie te, do których kierowany jest produkt.


Niestety również, choć faktycznie wypryski, a raczej ranki po nich szybciej się goiły, ale pod nimi lub obok magicznie pojawiały się nowe, duże bolące gule, pomimo zmiany całej reszty pielęgnacji (na lepszą i lżejszą że też tak zaznaczę). Za późno zajrzałam do składu i zorientowałam się czyja to wina - nie spodziewałam się po prostu po tego typu produkcie tak negatywnego działania. Stosowałam go w końcu wcześniej dość intensywnie i kajam się sama przed sobą, że nie sprawdziłam produktu lepiej przez zastosowaniem. 

Moja propozycja odnośnie tego kosmetyku byłaby mniej więcej taka - wyrzucamy parafinę, i albo wyrzucamy całkowicie pigmenty i robimy neutralny faktycznie dla skóry kosmetyk przeciw wypryskom, albo - wprowadzamy różne jego odcienie. Może wtedy... kto wie?

Póki co, ja jestem rozczarowana, tym bardziej, że samą markę bardzo lubię i mam dobre z nią doświadczenia. Ten jeden produkt więc nie zaważy na mojej ogólnej ocenie, jednak na pewno będę uważniej wybierała kosmetyki i nie kierowała się tylko i wyłącznie opisem (leniwa ja, nie chciało się szperać w Google!) ale również składem produktu.

Może są takie osoby, u których ten produkt się sprawdził lub sprawdzi - tego nie neguję, choć niestety ja to tego szczęśliwego grona nie należę.


Ten i inne produkty Clareny kupić możecie choćby w sklepie internetowym Clareny TUTAJ za 22 zł, albo w aptekach, drogeriach (np. Hebe) etc., salonach kosmetycznych za pewnie nie więcej niż 30 zł.

***
A Wy miałyście może z nim do czynienia? Używacie antybakteryjnych korektorów, jakie się u Was sprawdzają najlepiej?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...