Witajcie,
jak pewnie zauważyliście - nieco zmienił się wygląd bloga. Złamałam się i postawiłam na jakże pożądane białe tło, a całość starałam się zrobić czystą, estetyczną i jednocześnie świeżą. Mam nadzieję, że obecny wygląd jest dużo przyjaźniejszy dla oka! Zdaję sobie sprawę, że nagłówek jest paskudny (:D), jak tylko zrobię coś ładniejszego, oczywiście go zmienię.
Przechodząc do tematu dzisiejszej notki, nie sposób wspomnieć, że choć jestem posiadaczką jakże małych ust - uwielbiam wszelkie pomadki! Posiadam ich ilość bardzo dużą, staram się jednak już nie kupować odcieni, które miałyby mi się zdublować, ale, tłumaczę się od razu, większość z nich regularnie używam, jeśli nie na co dzień - to do makijaży na blog czy też do poszalenia ;)
Ostatnio marka My Secret poszalała z nowościami do ust - wypuściła trzy nowe odcienie (swoją drogą niezwykle szałowe) pomadek Dress Up Your Lips a także nowy produkt, o którym dziś będzie mowa, pomadko-błyszczyki w kredce Kiss My Lips w sześciu odcieniach.
Od razu mówię - dla mnie to w żadnym razie nie są błyszczyki, bo połysku prawdę mówiąc mają mniej niż wspomniane już szminki Dress Up Your Lips. Są to więc raczej zwykłe pomadki, z tą różnicą, że "udają" grube kredki ;) Rzecz jasna, są wysuwane (mechanizm działa bez zarzutu), nie wymagają więc temperowania. I jak to kredki, mają rzecz jasna skuwki - tutaj są przezroczyste, dzięki czemu bez zaglądania do środka, wiemy z jakim odcieniem mamy do czynienia. Plastik do najcieńszych nie należy, więc miejmy nadzieję, że nie będzie miał tendencji do pękania.
Jak już wspominałam, odcieni jest sześć - są tutaj i jasne, codzienne kolory, jak i bardziej żywe, a także dość nietypowo jak na szminki, ciemny fiolet. Wszystkie kredki mają takie samo, bezdrobinkowe wykończenie, z początku delikatnie jakby nawilżające (coś podobnego do pomadek Vision z Golden Rose), połyskliwe, ale już po chwili zamieniają się w prawdziwe kremy.
Natural Beauty nr 10
To bardzo ładny, ciepły beż, może z kapką moreli - bardzo fajny nudziak, idealny do mocnego makijażu oczu.
Sweet Peach nr 11
To śliczna, jasna brzoskwinka (morelowo-różowa), która jednak aż tak dobrze nie kryje - w przypadku ciemnych ust mogą robić się prześwity, tym bardziej, że pomadka nie rozkłada się równomiernie, a także w jakiś magiczny sposób "tworzy" takie fafloszki, które wyglądają, jak suche skórki. Ale oczywiście prawdziwe suche skórki również podkreśla, dlatego konieczny jest peeling ust przez jej aplikacją. Ja jednak za nic nie potrafię jej nałożyć tak, żeby z bliska wyglądała estetycznie.
Coral Lips nr 12
Typowy, różowy, neonowy koral - osobiście bardzo dobrze się czuję w tego typu odcieniach. Jest bardzo intensywna, pięknie kryje już po dwóch warstwach. Nie sprawia większych problemów.
Pink Power nr 13
To moje odkrycie pod względem kolorystycznym - sama nie wiem dlaczego, ale nie miałam jeszcze w swoich zbiorach takiego odcienia, pomimo że tak, jest on dość popularny i pasuje każdemu. To piękny, chłodny, intensywny, a nawet nieco jaskrawy róż. W sumie taki trochę barbie, ale to jest urocze barbie! W kolorze się zakochałam, pomadka również nie sprawia takich problemów jak jej brzoskwiniowa koleżanka.
Fuchsia nr 14
To śliczny, ciemniejszy, ale już nie tak chłodny jak numer 13, odcień różu, dość typowa, niezbyt jaskrawa fuksja. Pod względem konsystencji zachowuje się najlepiej z całej tej gromadki, bardzo ładnie kryje, nie podkreśla niedoskonałości ust.
Blueberry Mousse nr 15
To śliczny jagodowy odcień, który jednak mógłby mieć odrobinę lepszą pigmentację, bo niestety trochę trzeba się namachać, żeby pokryć wargi idealnie i bez prześwitów czy nierówności koloru. Nie jest jednak aż tak źle ;) Kolorystycznie jest podobna do mojej pięknej pomadki z Golden Rose - Vision nr 125, jednak w przeciwieństwie do niej, nie posiada tak wielu różowych podtonów, można powiedzieć, że to czystsza wersja jagody.
Od lewej: Natural Beauty, Sweet Peach, Coral Lips, Pink Power, Fuchsia, Blueberry Mousse.
Od lewej: Natural Beauty, Sweet Peach, Coral Lips, Pink Power, Fuchsia, Blueberry Mousse.
Pomadki potrafią niestety osiadać na zębach, warto więc kontrolować ich stan co jakiś czas. Ich trwałość nie należy do najlepszych, tutaj jest więc bez szaleństw - jaśniejsze odcienie trzymają się może ok. 2 godzin, ciemniejsze, przez to, że ich pigment wżera się nieco w usta, wytrzymują również nieco dłużej - tak do 3, max. 3,5 godziny. Po jakimś czasie mogą odrobinę od wewnętrznej strony ust grudkować się i wyglądać niekoniecznie estetycznie. Na szczęście jednak nie wylewają się poza kontur i trzymają swojego miejsca. Nie są to złe mazidła, po prostu jak dla mnie nie robią szału :)
To co w nich lubię - to łatwość aplikacji, bo przez wzgląd na to, że mają mniejszą średnicę niż typowe pomadki, dużo lepiej obrysowuje się usta i trudniej o wyjechanie poza granicę warg czy krzywe ich zaznaczenie. Spodobały mi się także odcienie - szczególnie Pink Power, ale i Coral Lips czy Fuchsia, nawet ten (o dziwo jak na mnie) beżowy nudziak Natural Beauty. Fiolet Blueberry Mousse też jest niczego sobie, najmniej przypadła mi do gustu brzoskwinka Sweet Peach, ale jak pisałam, nie ze względu na odcień, bo ten jest śliczny, tylko na kłopotliwą aplikację. Nie zauważyłam też, żeby wysuszały usta.
Te kredko-pomadki możecie rzecz jasna zakupić w Drogeriach Natura za cenę 9,99 zł (3 gramy produktu) za sztukę.
Jak Wam się podobają te odcienie? Macie już może te pomadki, jak się u Was sprawują?