Witajcie,
tym razem trochę o pielęgnacji. To moje pierwsze zetknięcie z Orientaną - polską marką produkującą naturalne kosmetyki. W ramach współpracy otrzymałam między innymi maskę z naturalnego jedwabiu - wybrałam wersję z granatem i zieloną herbatą, które to wraz z "biopeptydami działają na skórę detoksykująco, rozświetlająco i mocno nawilżająco". Zapraszam do lektury moich wrażeń po jej zastosowaniu ;)
Dostępność: Orientana.pl, Drogerie Jasmin, od niedawna także Empik.com
Cena: 15 zł/1 sztuka
Zbliżenie na opis:
Skład:
To druga tego typu maska, którą miałam okazję użyć. Tym razem nie jest to pianka, a delikatna, jedwabna cieniutka tkanina. Zabezpieczona prze użyciem białą "oddychającą" folią, którą po nałożeniu na buźkę trzeba rzecz jasna zdjąć i pozostałą materiałową maskę "ułożyć" na twarzy, wklepać resztki płynu, który pozostał w opakowaniu (na buźkę, na szyję i dekolt), i trzymać tak około 30 minut.
Uwaga - straszę! Z nałożeniem maski nie miałam żadnych problemów, trzeba tylko trochę uważać, bo płyn przed wklepaniem potrafi skapywać :) Folia ochronna schodzi bez problemu, a na buźce pozostaje ta przezroczysta, cienka tkanina. Bardzo dobrze przylega do twarzy, można ją spokojnie dopasować, nie zsuwa się - więc swobodnie można pozostać w pozycji siedzącej. Muszę przyznać, że tym razem forma okazała się bardzo wygodna - nałożyłam maskę niedługo po kąpieli, włączywszy serial, pobyłyśmy ze sobą nieco dłużej jednak niż 30 minut, tak nam dobrze było razem!
A tyle zostało z naszego spotkania ;))
Jeśli jednak chodzi o najważniejsze, czyli działanie. Jeśli chodzi o pierwszą obietnicę - detoksykację, myślę, że przy częstszym stosowaniu tej maski (zalecane 2-3 razy w tygodniu) efekty byłyby zauważalne na pewno dużo mocniej, niż po moim jednorazowym użyciu. Niemniej jednak - widzę to, moja skóra pozbyła się tuż po tej małej "terapii" części zanieczyszczeń, mówię tu nawet o moich zatkanych, wręcz wągrowatych porach, czy też pewnej gulowatej niespodziance, która jakby tylko zdjęłam maskę zrobiła małe "puf" i uwolniła mnie od miejscowego bólu. Ciekawe!
Okej, brzmi to trochę niesmacznie i strasznie, przejdę więc szybko do kolejnych składowych efektu, mianowicie do rozświetlenia i nawilżenia. Otóż, rozświetlenie cery jak najbardziej silne i zauważalne. Skóra pięknie się rozświetliła, błyszczała się, ale nie w sposób "mam za dużo sebum", tylko taki ładny, jak po użyciu dobrego, rozświetlającego kosmetyku. Łał. Co więcej - wydaje mi się, że i koloryt się poprawił, cera zyskała na życiu, odzyskała "swój" kolor i zrzekła się nadmiaru czerwieni i szarości. Gdyby tego było mało, obiecane silne nawilżenie również otrzymujemy. Skóra jest miękka w dotyku, odczuwalnie nawilżona, lekko napięta - ale nie w tej nieprzyjemny, poprysznicowy sposób. Zyskała na elastyczności i gładkości. Powtórzę więc - ŁAŁ. I to wszystko po jednym użyciu, to ciekawe jak by się zachowywała po całej terapii? :)
Ze swojej strony zdecydowanie polecam. Jeśli tylko nie przeraża Was suma całej terapii, to możecie się na taką odważyć. Dla mnie to dobry i bardzo wygodny produkt. Pewnie jeszcze do niego wrócę, mam ochotę wypróbować dwie pozostałe "twarzowe" maski jak i te pod oczy.
A Wy, znacie? Miałyście okazję ich używać? Wolicie takie wynalazki czy tradycyjne maseczki?