Witajcie,
do tej notki zbierałam się już jakiś czas, ale wreszcie nadeszła pora na MIYO! A konkretnie na cienie ;) Posiadam ich w sumie 7 - głównie maty, ale i dwa metaliki. Póki co w moim zbiorze brakuje pereł - i na nie przyjdzie czas ;)
Cena pojedynczego cienia: od 4,99 zł
Dostępność: Sklep firmowy internetowy MIYO (i Pierre Rene rzecz jasna), drogerie Jasmin, małe drogerie itd.
Pojemność: 3 gramy.
Wybór: seria OMG Eyeshadow posiada 40 pięknych odcieni (maty i perły), metalicznych jest dużo mniej - ok. 5, może 6.
Jak widzicie swoje cienie powyjmowałam z opakowań, co by przełożyć je do puchatkowych palet. Nie obyło się bez drobnych uszkodzeń, ale na szczęście cienia w cieniu (:D) jest tak dużo, że nawet tego ubytku nie poczułam.
Wśród swojego małego zbiorku mam cienie, które uwielbiam i będę je kupować do upadłego, ale też takie, które używam rzadko. Ciekawe? Zapraszam na opis poszczególnych odcieni.
Miyo WHITE 01
Czyli po prostu biel. To stuprocentowy mat, jak dla mnie nieco zbyt płaski. Cień jest suchy, trochę jakby kredowy, pyli podczas nabierania na pędzel i osypuje się gdy nakłada się go na powiekę, ale... to najlepiej napigmentowana biel, z jaką miałam do czynienia! I bądź co bądź, to mój ulubiony cień z całej tej paczki i sięgam po niego niemal przy każdym makijażu. Będą kolejne sztuki, bo jak widzicie, już sięgam dna ;D
Miyo VANILLA 04
Czyli... nie, nie wanilia, raczej bardzo jasny, zgaszony róż. Nie ukrywam, że jest to mój drugi ulubieniec, używam go, kiedy biel wydaje się być zbyt ostra. No cóż, jest równie mocno uniwersalny co biel. Jeśli chodzi o jego właściwości - jest b. dobrze napigmentowany, w dotyku odrobinę mniej kredowy a nieco bardziej kremowy (ale naprawdę niewiele), sypie się i pyli równie mocno jak jego bledszy brat.
Miyo MOSS 30
Czyli ciemna, brudna, lekko zgniła zieleń. Można by go nazwać nawet trochę wpadającym w oliwkę bądź khaki. Bardzo fajnie napigmentowany, suchy niestety jak biel i jak dwa poprzednie pyli i się osypuje.
Miyo AMBITION 40
Śliczny, wibrujący fiolet z niewielką nutką różu. Na zdjęciu tutaj wyszedł za smutno, ale prawdziwą jego naturę zobaczycie na swatchach. Świetnie napigmentowany, bardzo dobrze kryje, konsystencją przypomina mi Vanillę, ale jest jakby bardziej zbity i pod tym względem to chyba najlepszy cień z całej ten grupy. Lubię go, choć nie wiem czemu, rzadko używam - muszę to nadrobić!
Miyo SUNRISE 27
Najdziwniejszy, czyli niby to mocna żółć, słonecznikowa, ale niekiedy, szczególnie przy rozcieraniu, gubi się, stając się cytrynką. Pigmentacja i w tym przypadku powala, choć i ten również osypuje się niemiłosiernie.
Miyo HAPPY SUZY 42 (seria metaliczna)
Czyli miedziany pomarańcz, albo jak kto woli... rudy. I tu zaczynają się schody, bo cienie z tej serii są niesamowicie... mokre i mają słabą przyczepność do pędzla. Trzeba je nakładać pacynką/pędzlem/twardym płaskim pędzelkiem, żeby uzyskać zadowalający efekt. Bo pigmentacja cienia jest niesamowita i efekt na powiece czasami warty zachodu.
Miyo LOVELY LUCY 43
Ciemnoniebieski piękny odcień, który jednak w obsłudze zachowuje się tak samo jak jego metaliczny rudy brat. Cienie tracą na uroku przy rozcieraniu, które do łatwych nie należy. Metalików przez ich upór używam więc najrzadziej.
I swatche:
White, Vanilla, Ambition, Moss, Sunrise, Happy Suzy, Lovely Lucy. |
White, Vanilla, Ambition, Moss, Sunrise, Happy Suzy, Lovely Lucy. |
Żeby nie było, gratisowych kilka fotek, gdzie cienie jeszcze elegancko prezentują się w swoich opakowaniach ;)
Ze swojej stronie ogromnie polecam najjaśniejsze odcienie, które są wprost genialne, gdyby porównać stosunek jakości do ceny ;)) Po kolorowe maty też możecie spokojnie sięgnąć. Zastanawiam się, czy warto inwestować w kolory perłowe - czytałam o nich niezbyt pochlebne opinie. Ale na pewno wrócę jeszcze po maty :)
Znacie cienie Miyo? To ile ich sztuk już macie? :))