Witajcie,
dziś w końcu pielęgnacja i w najbliższych dniach pewnie zostanę przy tej tematyce, skoro pogoda robi nam blogerkom makijażowym wielki psikus, który ciągnie się i ciągnie już dobrych parę dni. Cóż, to jednak dobra okazja, żeby nadrobić posty pielęgnacyjne, w końcu wiele uzbierało mi się produktów, o których chciałabym Wam napisać kilka słów.
Zacznę od szamponu, który zużyłam jakieś dwa miesiące temu (nie, wcale wszystkiego nie pamiętam, ale od czego ma się notatki? :D), a o którym koniecznie chciałam napisać i tak się zebrać nie mogłam aż do dzisiaj. Do szamponów Joanny mam wielki sentyment, bo często z rodziną po nie sięgaliśmy, w końcu są dość tanie i zawierają składniki roślinne (w wielkim skrócie). Spisywały się różnie, jedne lepiej drugie gorzej, niemniej jednak mimo wszystko wracaliśmy do nich.
I tak ostatnio sięgnęłam wraz z mamą (która po paru użyciach jednak wymiękła) po wzmacniający szampon Joanna Rzepa, przeznaczony do włosów cienkich, delikatnych, ze skłonnością do wypadania.
Skład:
Cena: ok 8- 10 złotych
Pojemność: 400 ml
Wiem na pewno jedno - nie cierpię zapachu rzepy. Tak jak inne ziołowe szampony wdycham wręcz z przyjemnością, tak przy rzepie musiała zatykać nos... Ale to najmniejszy kłopot, z jakim się spotkałam podczas stosowania tego szamponu. Zacznę jednak od początku.
Jak zapewne wiecie, albo i nie wiecie i zaraz Was oświecę - moje włosy są wyjątkowo cienkie. Naprawdę! Wszystkie dziewczęta, które twierdziły uparcie, że mają koszmarnie cienkie włosy i że gorzej już być nie może, po dotknięciu moich, zmieniają zdanie :) Do tego nie mam ich zbyt gęstych, ale też jakoś szczególnie rzadkich również, za to są strasznie płaskie (wręcz przylizane). Siłą rzeczy moje kłaczki są dość delikatne i potrzebuję odrobinę więcej ciepła :) Mają skłonność (ogromną) do plątania się, trochę do elektryzowania, szybciej się przetłuszczają pomimo że są raczej normalne (a ostatnio wręcz suche, a końcówki mocno zniszczone), tak więc myję je bardzo często, co wpływa również źle na delikatną skórę mojej głowy - pojawia mi się łupież pstry i swędzenie.
Sięgnęłam po ten szampon upojona obietnicą, nie tyle dobrego oczyszczania (które siłą rzeczy daje większość szamponów, a tym bardziej te ze slesami in.), ale też tą drobną obietnicą regeneracji, a przynajmniej nadzieją, że moje włosy po tym szamponie będą odrobinę mocniejsze i bardziej puszyste. Cóż, znów się przeliczyłam licząc, że szampon potrafi działać cuda - teraz już wiem, że bez odżywek i maseczek ani rusz. Niemniej jednak, pomijając owe nadzieje, po "kuracji" tym szamponem, otrzymałam w gratisie mocno przesuszoną skórę głowy, przesuszone i dodatkowo nie tyle co wypadające ale jeszcze łamiące się włosy, które dodatkowo były nieprzyjemnie szorstkie w dotyku, straciły swój blask, plątały się niemiłosiernie i za nic nie wyglądały (ba! i nie były) na mocniejsze niż przed użyciem tego szamponu. Koszmarek? Trochę tak. Nie wiem, jakby wyglądała sytuacja przy zastosowaniu pełnej kuracji wraz z odżywkami itd., ale w tej chwili raczej nie chcę się o tym przekonać.
A Wy znacie ten szampon? Jak się u Was sprawdził?