czwartek, 3 stycznia 2013

Kolorówka: Moje Ingloty - 446, 338, 385, 349, 420, 316.

Witajcie,

zbierałam się za ten post i zbierałam, w międzyczasie przybywały nowe, powiedzmy "akapity", i cóż, w końcu jest - notka o mojej przeogromnej kolekcji cieni Inglot, która liczy w sobie całe 6 sztuk przepięknych odcieni. Posiadam numerki : 446 P, 420 P, 349 M, 316 M, 385 M, 338 M.





Do niedawna w moim posiadaniu były tylko dwa cienie Inglota, oba matowe (morskość 316 i beż 349), których używałam nagminnie, aż w końcu wpadł mi strasznie w oko przecudowny odcień 338, wraz z którym (nie)chcący zawitały do mnie również 385 i 446, a potem także 420. Tak też stałam się posiadaczką, nie tylko matów, ale i słynnych pereł. Choć do szczęścia wciąż mi brakuje cieni DS - na to przyjdzie jeszcze czas, mam nadzieję, że niedługo ;)

Jak widzicie, upodobałam sobie wkłady kółka, dla mnie są po prostu zdecydowanie bardziej urocze i pełne wdzięku niż kwadraty. Poza tym też tańsze (10 zł) i tak, również mniejsze - ale znając życie i tak nie zdołam ich zużyć.


Moje maleństwa w skrócie:

Inglot 446 Pearl - to taka ciemna, brudna śliwka (dla niektórych nieco brązowawa), z delikatnymi różowymi drobinkami, powiedzmy że to shimmer ;) Zakupiłam go przez kusicielkę Karotkę, która pokazywała go na swoim blogu. Odcień jest piękny, wiadomo, jednak w połączeniach na powiece nieco traci na uroku, staje się szarawy, brudnawy, a tę cudną śliwkę ledwo dostrzec. Niemniej jednak samotnie wygląda obłędnie! Pigmentacja jest bardzo dobra, perła niezbyt nachalna, sam cień jest twardawo-mokrawy (ale nie tak mokry jak choćby metaliki Miyo). Raczej się nie osypuje, świetnie nakłada, łatwo rozciera. Na trwałość zupełnie nie narzekam, na bazie trzyma się aż do demakijażu, nie roluje się i nie robi prześwitów. LUBIĘ!




Inglot 338 Matte - upragniony i cudowny morski odcień, mocno wpadający w niebieski. Kolor, krótko mówiąc jest obłędny, sam cień ma świetną pigmentację, ale jest dość suchy i potrafi się osypywać podczas nakładania. Ale rozciera się całkiem nieźle, w ciągu dnia zupełnie nie blaknie i nie traci na uroku. Trwałość jak wyżej, bardzo dobra, choć potrafi spłatać psikusa i lekko zabarwić powiekę (na szczęście da się to domyć niemal bezproblemowo). Ładny, głęboki mat, niekoniecznie płaski (na zdjęciach z lampą widać w nim "mikro" rozświetlające drobinki, których w normalnym świetle nie widać jednak wcale, i dobrze).


Inglot 385 Matte - prześliczny, średni odcień szmaragdowej zieleni w wersji matowej. Zachowuje się podobnie jak jego brat 338, choć tu pomimo dobrej pigmentacji, mam wrażenie, że cień trochę za słabo kryje. Pięknie będzie wyglądała w formie dzienniaka z brązem ;)


Inglot 420 Pearl - czyli liliowo-szarawo-brudnawy, perłowy cień, kolejny zakup wynikły z kusicielstwa Karotki. Takiego odcienia to jeszcze nie miałam, ładnie się prezentuje na powiece, idealny do dziennych makijaży i jednocześnie bardzo elegancki. Pigmentacja jest świetna, również dobrze się rozciera, i podobnie jak 446 ma same zalety ;)) Muszę spróbować z nim ciekawych i mocnych kombinacji, bo jak na razie nie wyciągnęłam z niego całego piękna.


Inglot 316 Matte -  oryginalny kolor - śliczny jasno-średni morski (niebiesko-zielony), bardzo intensywny odcień. Mój pierwszy cień Inglota, więc siłą rzeczy mam do niego ogromny sentyment, ale pomimo jego, stwierdzam, że ten kolor jest świetny! Choć bardziej wiosenno-letni ;) I pomimo dużego podobieństwa i tak mam ochotę na jego brata 317.


Inglot 349 Matte - czyli jedyny nudziak w mojej kolekcji, a raczej nie nudziak, a beżowo-brązowy matowy kolor, który jest moim ulubieńcem jeśli chodzi o podkreślanie załamania powieki i rozcieranie. Jako jedyny z moich matów jest niemal bezproblemowy - jedynie ma skłonność do lekkiego osypywania się.


Cała wielka kolekcja razem...
Od lewej: 446 P, 420 P, 349 M, 316 M, 385 M, 338 M.


I swatche :)
Od lewej: 446 P, 420 P, 349 M, 316 M, 385 M, 338 M.
Od lewej: 446 P, 420 P, 349 M, 316 M, 385 M, 338 M.

Od lewej: 349 M, 316 M, 446 P, 338 M, 385 M.
385 M, 338 M, 446 P.
Od góry 385 M, 338 M, 446 P.

Krótko podsumowując, z cieniami Inglota się polubiłam, a moja chciejlista drastycznie rośnie i rośnie. Cienie w porównaniu do jakości cenę mają świetną, choć nie obraziłabym się na jakieś promocje i zniżki w salonach i na stoiskach (i na stronie internetowej, ba! wprowadźcie tam wkłady, proszę! i więcej odcieni!) od czasu do czasu. Swoje wkłady trzymam w palecie magnetycznej własnej roboty (tak, w Puchatku!), ale w planach mam zakup małej paletki Inglota (tej bez przegródek), przyda się, oj przyda :)


Wpadł Wam w oko któryś odcień? Może macie jakieś szczególne numerki do polecenia? :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...