Witajcie,
rzecz się dzieje taka, że ostatnio praktycznie się nie maluję, co nie tylko powoduje wielkie zdziwienie, ale przede wszystkim jest niedopuszczalne! Ja i brak zabawy cieniami = smutas i katastrofa. To koniecznie trzeba zmienić, czekam na Wasz doping (można łapać za pompony) i propozycje makijaży, może jest szczególnie coś, co chciałybyście zobaczyć w moim wydaniu? Postaram się coś wykombinować!
Niemniej jednak, to że na co dzień jest klapa, to nie znaczy, że czasem coś spod pędzla nie wyskoczy. Czasem jakiś piękny produkt tak zainspiruje, że aż śni się po nocach, domagając tym samym uwagi i krzyczy głośno - wykorzystaj mnie wreszcie! Tak rzecz się miała z
pigmentem Makeup Geek o cudownej nazwie
Kryptonite, z którym zdaje się, że na blogu zrobiłam maaaciupko makijaży. Błąd ten naprawiam, i też celowo omijam tym razem połączenie tego cudownego
odcienia khaki-stare złoto z bordem (z którym łączy się cudownie, ale to już było!) i postawiłam na duet nieco mniej oczywisty, a więc na przełamanie na dolnej powiece -
zgaszony, cudny fiolet, też pigment, i też
z Makeup Geek - Bewitched. Całość musiałam jakoś otulić (co by było im cieplej, w końcu zima nie dogadza), więc w ruch poszedł taki ciepły, brzoskwiniowo jakiś cień Mango Tango oraz beż (jeden z moich ulubionych ostatnio i mocno maltretowanych) Barcelona Beach z Makeup Geek, do rozświetlenia użyłam Vanilla Bean oraz waniliowego również cienia z Sensique, w kącikach wewnętrznych dodatkowo piękna, złamana biel opalizująca lekko na róż (raczej ciepły i subtelny), a do przyciemnienia zewnętrznych kącików oczywiście czerń - Corrupt, na linii wodnej kajal z Pierre Rene.
Ostatnio mocno pokochałam
rzęsy Neicha, więc i tym razem nie mogło ich zabraknąć. Postawiłam na piękne, naturalnie wyglądające -
model 510.
Brwi w dalszym ciągu podkreślam tym samym cieniem, najciemniejszym z paletki do brwi z Pierre Rene - do tej pory nie znalazłam nic lepszego, choć w sumie jakoś mocno nie szukałam, bo i po co ;) Podoba mi się póki co jak jest, mocniej też wyczesuję cień z brwi, wydaje mi się, że tak wyglądają bardziej naturalnie i cóż, lepiej!
Jeśli chodzi o twarz tutaj niezmiennie królują te same produkty, od których po prostu nie potrafię się odczepić :D Lista rzecz jasna na końcu posta. Na usta zaś nałożyłam dawno przez Was u mnie nie widzianą pięęęęękną
jagodową pomadkę, którą kocham,
Golden Rose z serii Vision nr 125 ;)
Ten jakże wiosenny (chyba moja szyja się nie może doczekać kolejnej pory roku :D) naszyjnik to cacko z
Born Pretty Store, które towarzyszy mi już od pewnego czasu i cóż, zachwyca (mam dowody!). Jakby co, możecie zakupić go
TUTAJ.