Witajcie,
róże do policzków to jeden z kosmetyków, których można mieć bez liku i jednocześnie twierdzić, że wciąż jest nam mało ;) W końcu już od pierwszej sztuki zakochujemy się w tych cudownych, subtelnych kolorach, i w tym niesamowicie odświeżającym cerę efekcie, a potem jest już z górki - bo przecież na jednym odcieniu nie może się skończyć, potrzebne będą ciepłe, chłodne, jasne i ciemne, z drobinkami, satynowe i matowe, różowe, brzoskwiniowe, zgaszone i jaskrawe... I tu następuje chwila, gdy zdajemy sobie sprawę, że nie mieszczą się nam w szufladzie i ... no dobrze, ale nie o tym chciałam dziś mówić ;)
Jako że jestem z tych wariatek kolorówkowych, którym wiecznie róży mało, z radością przygarnęłam kolejne sztuki - tym razem nowe, matowe róże do policzków marki KOBO Professional.
Występują one póki co w trzech bardzo świeżych i bądź co bądź raczej ciepłych (czy też na upartego neutralnych) odcieniach. Są świetnie napigmentowane, choć numerek 201 czyli Apricot może wydawać się bledszy na ciemniejszych niż moja karnacjach, ale to tylko i wyłącznie sprawka tego, że nie jest on tak ciemny jak pozostałe dwa odcienie. Bo cóż, trzeba im to przyznać - do najjaśniejszych i najsubtelniejszych nie należą. Ale dlatego też sprawdzą się na każdej karnacji - na jaśniejszych w mniejszej ilości, na ciemniejszych w większej ;)
Jak też nazwa ich serii wskazuje są to róże w zupełności matowe, pozbawione drobinek czy też satynowego wykończenia, jest to dość płaski, ale idealny i nie wyglądający sztucznie mat. Ponadto róże, według opisu producenta, zawierają w sobie "skrobię kukurydzianą, która pochłania nadmiar sebum i sprawia, że skóra staje się gładka i matowa oraz olejek z marakui, który poprawia elastyczność skóry" - nadadzą się więc do każdego typu cery, również dla posiadaczek cer wymagających.
róże do policzków to jeden z kosmetyków, których można mieć bez liku i jednocześnie twierdzić, że wciąż jest nam mało ;) W końcu już od pierwszej sztuki zakochujemy się w tych cudownych, subtelnych kolorach, i w tym niesamowicie odświeżającym cerę efekcie, a potem jest już z górki - bo przecież na jednym odcieniu nie może się skończyć, potrzebne będą ciepłe, chłodne, jasne i ciemne, z drobinkami, satynowe i matowe, różowe, brzoskwiniowe, zgaszone i jaskrawe... I tu następuje chwila, gdy zdajemy sobie sprawę, że nie mieszczą się nam w szufladzie i ... no dobrze, ale nie o tym chciałam dziś mówić ;)
Jako że jestem z tych wariatek kolorówkowych, którym wiecznie róży mało, z radością przygarnęłam kolejne sztuki - tym razem nowe, matowe róże do policzków marki KOBO Professional.
Występują one póki co w trzech bardzo świeżych i bądź co bądź raczej ciepłych (czy też na upartego neutralnych) odcieniach. Są świetnie napigmentowane, choć numerek 201 czyli Apricot może wydawać się bledszy na ciemniejszych niż moja karnacjach, ale to tylko i wyłącznie sprawka tego, że nie jest on tak ciemny jak pozostałe dwa odcienie. Bo cóż, trzeba im to przyznać - do najjaśniejszych i najsubtelniejszych nie należą. Ale dlatego też sprawdzą się na każdej karnacji - na jaśniejszych w mniejszej ilości, na ciemniejszych w większej ;)
Jak też nazwa ich serii wskazuje są to róże w zupełności matowe, pozbawione drobinek czy też satynowego wykończenia, jest to dość płaski, ale idealny i nie wyglądający sztucznie mat. Ponadto róże, według opisu producenta, zawierają w sobie "skrobię kukurydzianą, która pochłania nadmiar sebum i sprawia, że skóra staje się gładka i matowa oraz olejek z marakui, który poprawia elastyczność skóry" - nadadzą się więc do każdego typu cery, również dla posiadaczek cer wymagających.
Apricot nr 201 - to prześliczna, jasna brzoskwinia, lub jak kto woli delikatny pomarańcz z kapką różu. Niezwykle uniwersalny i twarzowy odcień, świetnie będzie prezentował się zarówno na ciepłych jak i chłodnych karnacjach, zarówno dobrze na brunetkach czy blondynkach, ponadto jest to jeden z tych róży, które praktycznie pasują do każdego makijażu. Idealnie nadaje się więc jako róż codzienny, na pewno warto zainwestować w taki odcień.
Mnie się odcień bardzo spodobał i często po niego sięgam ;)
Terra Cota nr 202 - choć jak wspominałam, wszystkie te odcienie są raczej odcieniami ciepłymi, tak co do tego nie ma już żadnych wątpliwości. Ten zgaszony oranż na pewno lepiej będzie prezentował się na cieplejszych karnacjach, jest dość nietypowym odcieniem różu, niemniej jednak, jak zauważyłam - bardzo pożądanym.
Mnie niespecjalnie mocno takie odcienie pasują, choć przy okazji niektórych makijaży sięgam po niego chętnie i jestem zadowolona z efektu jaki daje. Ale jak mówię, nie jest to mój ulubieniec ;)
Marsala nr 203 - to róż, który wpadł mi w oko już na zdjęciach promocyjnych, a na żywo potwierdził tylko moje przypuszczenia, że bardzo się polubimy! To może nie jest typowy odcień marsala - jest raczej jego subtelniejszą wersją, dlatego też świetnie radzi sobie w roli różu na policzki ;) To cudowny, zgaszony, średni odcień przybrudzonej maliny. Przepięknie wygląda na ciemniejszych karnacjach, ale w mniejszej ilości rzecz jasna sprawdzi się też na jaśniejszych. Genialnie udaje naturalny rumieniec!
Bardzo polubiłam ten róż, uwielbiam takie kolory, a podobnego odcienia jeszcze w swoich zbiorach nie posiadałam. U mnie wbrew pozorom (blademu licu) sprawdza się dobrze zarówno przy okazji makijaży wieczorowych jak i dziennych, choć muszę nieco uważać podczas jego nakładania, bo nie należy on do najjaśniejszych, przez co łatwo mogę zrobić sobie krzywdę ;) Niemniej jednak, jestem w nim zakochana!
Od lewej: 201 Apricot, 202 Terra Cotta, 203 Marsala.
Róże dobrze się nakładają, choć w przypadku bladych cer należy uważać, bo łatwo nimi zrobić policzki matrioszki - są one w końcu mocno napigmentowane ;) Dlatego ważne jest, żeby nabierać na pędzel jak najmniejszą ilość produktu i dobrze ją na skórze rozetrzeć - wtedy efekt jest delikatny i naturalny. Ja używam do tych róży pędzla dość gęstego i raczej zbitego, dzięki czemu łatwiej jest mi kontrolować ilość nakładanego różu.
Trwałość jest bardzo dobra, co więcej faktycznie na obszarze na który nałożymy róż, sebum pojawia się nieco później niż zwykle, a cera nie świeci się. Nie zauważyłam, żeby znikał ze skóry podczas dnia, nie robi też plam czy smug, rozprowadza się dość dobrze (daje się spokojnie rozetrzeć, to na pewno).
Poniżej macie swatche na paluchach i na ręku, niestety nie byłam w stanie zrobić takich zdjęć twarzy, żeby było je dobrze widać na policzkach, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. :)
Mają po 4 gramy pojemności i kosztują 14,99 zł za sztukę - są też dostępnie jedynie w Drogeriach Natura.
Opakowania może nie są idealne do kuferka, bo niestety to są te z tych wyłupiastych (takie same jak miały cienie wypiekane), niemniej jednak, na pewno są estetyczne. Zamknięcie mogłoby być jednak łatwiejsze w otwieraniu (albo może to moje sztuki są takie oporne) - trochę szkoda mi paznokci ;) Ale plus za przezroczyste wieczka - lubię!
Który odcień wpadł Wam w oko? Skusicie się na któryś z róży? Jakie odcienie, wykończenia róży do policzków najchętniej wybieracie?