sobota, 22 października 2016

Pierre Rene Royal Liner - bo kreska musi być

Makijaż może być przeróżny, od subtelnych cieni, przez wielokolorowe dymki, aż po cudaśne zawijasy. Ale jest taki mejkap oka, przed którym nie da się, a nawet nie powinno uciec. No bo kreska musi być! A jak już jest, to niech będzie piękna i trwała. Używałam wieeelu eyelinerów. Kiedyś uparcie stosowałam te w żelu, ostatnio jednak chętniej sięgam po płynne wersje - zapewniają mi większą wygodę, szybkość w malowaniu (i schnięciu), a także co ciekawe zwykle także trwałość. Fajnym gagatkiem, który jest niemal idealny i radzi sobie bardzo dobrze z moimi trudnymi powiekami, jest Pierre Rene Royal Liner.


Royal Liner to płynny liner w kałamarzu (płynie), z gąbeczkowym, wydłużonym aplikatorem. Aplikator ten poznałam również właśnie dzięki marce Pierre Rene i pamiętnego dla mnie Dip Linera. Jednak w przeciwieństwie do tamtego produktu, ten się nie wylewa z opakowania.


Podoba mi się w tym kosmetyku nie tylko aplikator, dzięki któremu szybko i sprawnie namalujemy właściwie każdą kreskę, ale też jego wykończenie. Nie jest ono ani matowe (choć takie też lubię) ani metaliczne, ale pięknie połyskujące. Co przy moich, ostatnio częstych, perłowych dymkach wygląda świetnie. Tusz szybko zastyga, wręcz bardzo szybko - dlatego ważne jest, żeby kreski malować... jak najprędzej, bo potem trudno je poprawić. Ja mam teraz taki patent (który niestety niewprawionym może nie wyjść i "zrobić zeza"), że najpierw maluję dokładnie jedno oko, a potem dopiero biorę się za drugie. W ten sposób idealnie wyrysuję kreskę na powiece, zdążę dokonać ewentualnych poprawek i nie męczę się z zaschniętym na amen linerem.


Na pigmentację zupełnie nie narzekam, bo nie ma na co - czerń faktycznie jest czarna, a nie wyblakła, nasycenie bardzo mocne. Wystarczy jeden ruch, jedna linia, żeby uzyskać idealny kolor. Jestem też pozytywnie zaskoczona trwałością, co prawda nie jest ona w 100% zadowalająca, ale biorąc pod uwagę fakt, że mam trudne powieki - opadające, przetłuszczające się itd. to spisuje się wybitnie dobrze. Z czym mam zwykle problem jeśli chodzi o czarne kreski na powiekach? Głównie z odbijaniem się (tzw. kserowaniem), rozmazywaniem oraz kruszeniem w kącikach, tuż przy "jaskółce". Czyli praktycznie, ze wszystkim. Płynne linery jednak zwykle mi się albo rozmazywały, albo mocno kruszyły, choć zdarzało się też, że działo się zarówno jedno i drugie. Ten cudak natomiast, Royal Liner, nie rozmazuje się jak głupi nawet podczas deszczu! Na pewno jak chluśniemy sobie wiatrem pełnym wody w twarz, to coś tam spłynie, ale w normalnych warunkach będzie się trzymał jak żaden inny. Co więcej, wcale się tak mocno nie kruszy - skłamałabym, jeśli bym powiedziała, że pozostaje u mnie w stanie idealnym aż do samego demakijażu, ale kruszy się minimalnie i tylko właśnie przy zewnętrznych kącikach, czyli tam, gdzie skóra najwięcej pracuje.


Ze zmywaniem nie mam większych problemów, liner odchodzi takimi małymi płatkami, ale nie brudzi nam dramatycznie całej skóry wokół oka i nie wżera się w nią. Minusem może być malutka pojemność linera - to tylko 2,5 ml. Cenowo nie jest źle, kupimy go już za 18,99 zł choćby na stronie marki - TUTAJ. Ja ogólnie bardzo go polubiłam i z przyjemnością go używam - świadczy o tym choćby fakt, że na co dzień, porzuciłam swoje standardowe dymki właśnie na rzecz kreski wykonanej tym linerem ;)

Poniżej możecie zobaczyć, jak się prezentuje na oku. Kreska, dobrze wiem, nie jestem idealna, ale była właśnie efektem poprawiania i korygowania już po zastygnięciu płynu, cóż. ;)


A jakie są Wasze ulubione eyelinery? Lubicie te płynne? ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...