Macie czasem tak wielkie oczekiwania, jeśli chodzi o jakiś kosmetyk, że choć za pierwszym razem Was zawodzi, tak staracie się testować go do upadłego w nadziei, że jednak coś z niego będzie? Ja tak miałam w przypadku wyczekiwanych przeze mnie matowych pomadek w płynie od KOBO. Po dość nieudanym produkcie (czy też nietrafionej jego nazwie), jakim były, bądź co bądź bardzo ładne jeśli chodzi o kolory, błyszczyki - te TUTAJ, nadeszła pora na jakże wyczekiwany mat. Przedstawiam Wam więc kolejną nowość marki KOBO Professional - Matte Lip Stain non transfer liquid lipstick. Nowość, która niestety nie spełniła moich oczekiwań.
Nim jednak przejdę do recenzji jako takiej, chciałabym napomknąć o tym, co pierwsze rzuca się w oczy - i właściwie zachwyca. Mianowicie odcienie! Pochwalam (a jakby inaczej!) w zupełności wybór kolorów - mamy tutaj sześć odcieni, zarówno tych delikatnych, typowo dziennych, jak i nieco odważniejszych. Mnie oczywiście jako pierwsze wpadły w oko zgaszone róże oraz ten ciemniejszy, delikatnie fioletowy róż. Na pewno też cieszy oko prosty, lekki design - przezroczyste opakowania i zmatowione czarne rączki-nakrętki.
Pomadki mają całkiem niezłą pigmentację, choć mogłaby być jeszcze lepsza. Podczas nakładania produktu na usta zdarzają się smugi i prześwity, a kolejne warstwy niestety psują cały efekt. Na pewno nie pomaga też im lekko wodnista konsystencja (przez to też mogą się nieco rozlewać w trakcie aplikacji), choć to właśnie ona sprawia, że szminek praktycznie nie czuć na ustach.
Przyjrzyjmy się bliżej odcieniom!
Ja niestety jestem mocno zawiedziona, liczyłam na to, że to będzie mój nowy pomadkowy hit, a tak - obeszłam się smakiem.
Znacie te pomadki? Sprawdziły się u Was? Jak Wam się podobają ich odcienie?
Nim jednak przejdę do recenzji jako takiej, chciałabym napomknąć o tym, co pierwsze rzuca się w oczy - i właściwie zachwyca. Mianowicie odcienie! Pochwalam (a jakby inaczej!) w zupełności wybór kolorów - mamy tutaj sześć odcieni, zarówno tych delikatnych, typowo dziennych, jak i nieco odważniejszych. Mnie oczywiście jako pierwsze wpadły w oko zgaszone róże oraz ten ciemniejszy, delikatnie fioletowy róż. Na pewno też cieszy oko prosty, lekki design - przezroczyste opakowania i zmatowione czarne rączki-nakrętki.
Przyjrzyjmy się bliżej odcieniom!
501 Coral Touch - to typowy koralowy odcień, czyli przyjemna mieszanka czerwieni, różu i pomarańczu. Dość żywy odcień, rzucający się w oczy, który bardzo lubi grać pierwsze skrzypce w makijażu.
502 Powder Pink - to śliczny, jasnoróżowy odcień, który nie jest jednak zbyt chłodny, żeby wyglądać dziwacznie. Wręcz przeciwnie - to wyjątkowo twarzowy kolor, subtelny, ale zdecydowanie ze słodką nutą.
503 Pinky Nude - to różowo-beżowy niezwykle uniwersalny odcień. Idealny nudziak dla bladziochów i nie tylko!
504 Natural Beauty - to nieco ciemniejszy nudziak, również różowo-beżowy, ale już bardziej zgaszony i trochę cieplejszy.
505 Amaranth - to cudowny ciemny róż z nutą jagody, odcień, który na żywo jest nieco bardziej głęboki, a na pewno trochę chłodniejszy niż na zdjęciach. Istne cudo kolorystyczne!
506 Dusty Cedar - to ciekawy kolor, który także na zdjęciach wyszedł nie tak jak trzeba. W rzeczywistości nie ma w sobie tak wyraźnych malinowych nut, ta różo-czerwień jest bardziej rdzawa, brudna i zgaszona.
Powyższe zdjęcia są oczywiście zrobione tuż po nałożeniu pomadek na usta. Widzicie na pewno owe nierówności i prześwity, których niestety nie da się uniknąć. Jednak schody zaczynają się później. Produkt po paru chwilach zastyga i staje się zupełnie matowy. Mat jest śliczny, gładki, taki aksamitny. Z tymże owa "non transfer liquid lipstick" także po zmatowieniu jest... jakby to ująć? Mobilna! Rozchodzi się, roznosi, a co gorsza dziwnie ściera od samego dotknięcia. Oczywiście jeszcze gorzej jest później - produkt potrafi mi się koszmarnie rolować, wałkować i schodzić z ust bez wyraźnej przyczyny. Za nic nie przetrwa też nawet picia herbaty. Testowałam i testowałam trwałość tych pomadek na różne sposoby (także z zalecanym balsamem KOBO Moisturizing Lip Conditioner) i w różnych sytuacjach - zawsze mam to samo. Nie mam więc pojęcia, co jest z nimi nie tak, ale szalenie nie polubiły się z moimi ustami. Wielka szkoda.
Pomadka już po kilku minutach wygląda tak...
Same więc oceńcie, czy chcecie wypróbować ten produkt, czy też sobie go darujecie. Nie twierdzę, że kategorycznie się u Was nie sprawdzi, przestrzegam jedynie, że tak może się stać. Cena jednej sztuki nie jest znowu tak wysoka, by nie móc zaryzykować - to jedynie 14,99 zł (za 9 ml produktu). A kupicie je oczywiście tylko w Drogeriach Natura.
Ja niestety jestem mocno zawiedziona, liczyłam na to, że to będzie mój nowy pomadkowy hit, a tak - obeszłam się smakiem.
Znacie te pomadki? Sprawdziły się u Was? Jak Wam się podobają ich odcienie?