Witajcie,
tym razem o moim małym zawodzie, pomadkach które pięknie się prezentują i świetnie sprawdzają... ale nie na moich ustach. Otrzymałam dwa odcienie szminek MIYO Lip Me w paczce ambasadorskiej od Pierre Rene - wybrałam brzoskwiniowy odcień 04 Apricot Sorbet oraz 05 Cherry Blossom - oba są jaśniutkie!
Pomadki mają dość klasyczne, okrągłe, plastikowe opakowania - lubię takie, są lekkie i wygodne. Kosztują jedynie 7,99 zł za 5 gram produktu, można je kupić choćby na stronie PierreRene.pl (tam macie też adresy sklepów stacjonarnych). Dostępnych jest 8 odcieni - głównie delikatne, dzienne, ale znajdzie się też i czerwień.
Kremowa konsystencja i fakt, że są dość miękkie sprawiają, że trzeba na nie uważać - potrafią się złamać. Mają delikatnie słodkawy zapach. Jednak odcienie różnią się między sobą wykończeniem i stopniem nasycenia, a żaden z moich dwóch mnie nie zachwycił.
Numerek 4 czyli Apricot Sorbet to delikatny, pastelowy, brzoskwiniowy odcień. Wprawne oko doszuka się w nim delikatnych koralowych nut. Pomadka jest kremowa, bez żadnych drobinek o wykończeniu lekko "mokrym" - na ustach wygląda więc naturalnie. Przynajmniej powinna. Niestety potrafi się trochę maziać (lub ciapciać jak kto woli), podkreśla też wszelkie niedoskonałości warg - suche, niezadbane, w nieco gorszym stanie ta szminka będzie szpecić. Choć nie tak mocno jak jej siostra, ale o tym za chwilę. Po pomadkę sięgam czasem, bo podoba mi się jej kolor i świetnie pasuje do mocniejszego makijażu oczu, ale niestety jest coraz chłodniej, a moje usta są w gorszym stanie, więc zapewne będę używać jej teraz rzadziej. Pomadka daje ładne krycie, ale nie jest mega kryjąca - np. pieprzyki będą się przez nią przebijać.
I najlepsze zdjęcie odcienia "naustnie", jakie udało mi się zrobić (nie obyło się bez zabawy z wklepywaniem, wycieraniem i wielorazowym malowaniem ;)).
***
Numer 5, czyli Cherry Blossom miał być ślicznym, lekkim różem... w rzeczywistości jest słodkim, cukieraśnym różem niestety o lekko perłowym wykończeniu. I to wykończenie właśnie sprawia, że pomadka wygląda na moich ustach nieco okropnie - podkreśla suche skórki i wszelkie nierówności, wchodzi w nie i się w nich gromadzi. Również się "ciapcia", dlatego najlepiej jest ją wklepywać w usta. Ma dobry pigment - ale co mi po nim, jak efekt mnie nie zadowala.
Według mnie są to bardzo wymagające pomadki, idealne do zadbanych ust. Wtedy spisują się bardzo dobrze, bo usta nie wysuszają, mają śliczne kolory (no może piątka nie do końca) i są tanie. Dodatkowo jak na tak jasne odcienie wytrzymują na ustach dość długo. U mnie niestety solo się nie sprawdziły, brzoskwiniowej używam, kiedy moje wargi są w lepszym stanie, a różowej tylko z dodatkiem błyszczyka, który ratuje cały efekt.
W razie czego u Wiktorii znajdziecie pełną gamę odcieni tych pomadek, i cóż u niej prezentują się zabójczo pięknie! Zapraszam ;)
A Wy je znacie, lubicie? Macie swoje ulubione pomadki w podobnej grupie cenowej?