Witajcie,
o cieniach do powiek KOBO pisałam już kiedyś TUTAJ, miałam wtedy całe 3 odcienie, w międzyczasie przybyła mi jeszcze boska ciemna zieleń, której potrzebowałam do makijażu świątecznego. Niby kusiło mnie więcej odcieni, jednak w mojej najbliższej Naturze ciągle natykałam się na problemy z promocjami (na które to głównie czekałam z zakupami) - a to stwierdzali, że tylko kilka odcieni jest na promocji (choć w gazetce wołem stało co innego), a to cienie miały bardzo krótki termin przydatności lub były już po terminie. Nie udało mi się kupić więc wtedy choćby upragnionego odcienia Aubergine.
Niedawno nawiązałam jednak współpracę z KOBO, czego wynikiem był choćby post o szminkach (zapraszam na niego ponownie) - dzięki niej otrzymałam kolejnych 12 cieni - w sumie posiadam obecnie 16 cieni KOBO. Zapraszam Was serdecznie na ich prezentację i opis.
Oto nowe cienie KOBO w moim kuferku!
Od górnego rzędu, od lewej:
- 103 Sunny Day, 105 India Rose, 116 Dark Chocolate, 121 Deep Sapphire,
- 119 Smoky Grey, 113 Plum, 102 Almond, 109 English Rose;
- 131 Rosy Brown, 106 Papaya Shake, 120 Steel Blue, 114 Aubergine.
- 117 Caffe Latte - świetny i uniwersalny odcień neutralnego beżu w macie, przy delikatniejszych makijażach fajnie się sprawdza do podkreślenia załamania powieki. Jest jednak bardzo kruchy i przy kontakcie z pędzlem kruszy się mocno, przez co spada jego wydajność. Ja już dobijam dna - ale na pewno kupię go raz jeszcze.
- 107 Rosy Coral - ten matowy różowy koral kupiłam po zawodzie w Inglocie, gdzie podobny odcień (mniej różowy) był bardzo kiepsko napigmentowany. Ten jednak jest świetny (i nieco soczyściejszy niż na zdjęciu powyżej)! Również suchy jak poprzednik, ale zdecydowanie bardziej zbity, przez co nie kruszy się tak mocno. Może odrobinę barwić skórę (ale na szczęście spokojnie da się to zmyć), warto jednak zabezpieczyć powiekę choćby bazą.
- 205 Golden Rose - słynny i kultowy odcień - złota róża dająca efekt nieco brzoskwiniowy. Cień jest z serii metalicznej, ma zupełnie inną konsystencję niż maty czy perły, jest mokry, ale da się nakładać go pędzlami - w razie problemów warto sięgnąć po pacynkę. Świetna pigmentacja i oszałamiający efekt - to właśnie cały Golden Rose.
- 214 Forest Green - kolejny metalik w kolekcji, równie mokry i mocny jak poprzednik. Forest Green to przepiękna ciemna, głęboka zieleń - nie szmaragdowa, bardziej właśnie taka leśna. Siłą rzeczy te metaliki zupełnie inaczej współpracą ze sobą i z matami - to trzeba opanować, ale oczywiście najbezpieczniej jest nakładać je jako cienie główne np. na całą powiekę ruchomą czy na powiekę dolną.
- 119 Smoky Grey - wyjątkowy odcień szarości, w które widoczne są mocne nuty takiej zgaszonej morskości lub jak kto woli - trupiego błękitu. Ciekawy i oryginalny kolor to nie jedyne jego zalety - cień jest również bardzo dobrze napigmentowany i dobrze się go nakłada i rozciera - przy rozcieraniu może odrobinę blaknąć.
- 120 Steel Blue - to delikatnie perłowa, nieco morska niebieskość (bardziej zielony niż na swatchu i zdj. powyżej), przydymiona z lekko szarawym podbiciem. Ma dobrą pigmentację, nieco słabsza przyczepność niż pozostałe cienie, przy rozcieraniu przez wzgląd na podbicie będzie bardziej szary. Mnie szalenie podoba się oczywiście ten odcień - myślę, że zmaluję dla Was coś z nim w roli głównej.
- 121 Deep Sapphire - piękny ciemny niebieski, szafirowy granat, o świetnym pigmencie, który nie ginie podczas rozcierania. Sprawdza się również świetnie do przyciemniania zewnętrznych kącików, nie robi przy tym plam, a dobrze wtapia się w makijaż.
- 109 English Rose - chłodniejszy odcień jasnego różu, odrobinę w stylu Barbie również o świetnej pigmentacji. Pięknie wygląda w połączeniu z fioletem czy żółcią. Nada się na upartego stosować jako róż na policzki :)
- 113 Plum - jasny fiolet, cieplejszy niż na swatchu, o świetnej pigmentacji, nieco mniej suchy niż "koledzy", odrobinę mocniej też się kruszy ale nie tak mocno jak Caffe Latte. Ślicznota - uwielbiam go!
- 114 Aubergine - cóż, nazwa po raz kolejny jest bardzo trafiona - to oberżyna, ewentualnie ciemna, ciepła śliwka. Choć należy do tych bardziej zbitych i suchych, nie mam z nim zupełnie żadnych problemów w nakładaniu czy rozcieraniu. Uwielbiam nakładać ten cień w załamaniu powieki ;) to jeden z ulubieńców!
- 105 India Rose - delikatnie różowo-beżowy, zgaszony odcień pomarańczy z niewielką, ledwo widoczną ilością rozświetlających drobinek, która sprawia, że nie mamy do czynienia z płaskim matem. Świetnie się nakłada i rozciera, uwielbiam go dodawać na górnej powiece, nad załamaniem dla ocieplenia makijażu.
- 106 Papaya Shake - to czystszy niż w przypadku India Rose, jasny odcień pomarańczy, jest odrobinę jaśniejszy ale nadal jakby pastelowy, niejaskrawy. Również świetnie się spisuje pod względem konsystencji i nakładania.
- 103 Sunny Day - piękna słoneczna, wręcz słonecznikowa, cieplejsza, mocna żółć - nic dodać nic ująć. Pięknie prezentuje się w kolorowych makijażach - świetnie je ożywia! Ma naprawdę fajną pigmentację i polubiłam go mocno, choć wcześniej stawiałam głównie na chłodniejsze i bardziej cytrynowe odcienie żółci.
- 131 Rosy Brown - to jeden z nowszych cieni KOBO, ma zupełnie inną konsystencję niż reszta cieni - nie jest taki suchy, jest kremowy, miękki i dość mokry (choć nie tak mocno jak metaliki). Daje też subtelniejszy efekt. Kolor to piękny jasny brąz (lub jak kto woli ciemniejszy beż) z dużą ilością, drobnych rozświetlających różowych drobinek, które tworzą piękną całość w formie różowego brązu - choć mnie przychodzi na myśl nazwa rosy taupe ;) Przy rozcieraniu mocniej ginie, warto go więc nieco wklepywać. Sprawdzi się świetnie przy dziennych makijażach.
- 116 Dark Chocolate - to piękne kakao w macie. Świetnie spisuje się przy nakładaniu, rozcieraniu (nie blaknie!), ma przyjemną, choć nieco suchą jak większość cieni KOBO, konsystencję. Zdecydowanie bardzo się polubiliśmy i często po niego sięgam.
- 102 Almond - biel przełamana migdałem o bardzo dobrej pigmentacji. Jest nieco subtelniejszy niż czysta, jaskrawa biel - świetnie się więc sprawdzi do subtelniejszego rozświetlania oczy. Ja go bardzo lubię, szaleję na punkcie tego koloru (zdjęcia dokładnie go niestety nie oddają, polecam więc sprawdzić samemu :D). Uwielbiam!
Jak więc widzicie cienie KOBO zachwycają nie tylko pigmentacją i odcieniami, ale też świetnie się spisują podczas malowania. Są też trwałe - u mnie na bazie wytrzymują bez naruszeń do demakijażu. Ich normalna cena to 17,99 zł w opakowaniu, a 13,99 zł za wkład - jednak często pojawiają się w promocjach i można kupić wkład nawet w cenie 6,99 zł czy 8,99 zł :) Dostępne są w Drogeriach Natura! Ze swojej strony polecam - jeśli choćby zawiodły Was pigmentacją jasne odcienie w Inglocie - tutaj znajdziecie to czego szukacie. Kolory są głównie dość klasyczne, a wykończenia nienachalne. Wśród cieni metalicznych możecie znaleźć bardziej nietypowe i głębokie odcienie. Ze swojej strony polecam - ja je bardzo lubię, chętnie i bez problemów z nich korzystam :)
***
Macie cienie KOBO? Jakie są Wasze ulubione odcienie? Któryś z powyższych wpadł Wam w oko? :)