środa, 3 września 2014

Sleek Antique blush

Witajcie,

nie można nie docenić siły i piękna różu do policzków. Nie tylko świetnie ożywia twarz, podkreśla urodę, czasem nadaje się też do konturowania, sprawdza się też świetnie jako cień do powiek! Jako tak uniwersalny i niezawodny kosmetyk musiał po prostu zdobyć moje serce, i choć może o tym nie wiecie, róż jest jednym z moich ulubionych mazideł i praktycznie nie ma makijażu, który wykonałabym bez niego.

Ostatnio "choruję" na dość lekkie i koniecznie różowe odcienie różu do policzków. W odstawkę chwilowo poszły te wyjątkowo mocne jak Sleek Flamingo czy Pomegranate, rzadziej sięgam też po mega piękny Lily Lolo Rosebud czy też nawet ładny koralowy róż Astor Peachy Coral, prędzej zaś po Dolly Mix z trio Sweet Cheeks. Obecny cel to lekkie róże, róże słodkie, róże zgaszone i przybrudzone... i prawdę mówiąc, wpadło mi do kosmetyczki kilka właśnie takich upragnionych cacek!


Pierwszym z nich, który chciałabym Wam zaprezentować, to róż z jesiennej limitki Romance z zeszłego roku marki Sleek Makeup oczywiście. Róż ten nazywa się Antique i jego nazwa jest równie piękna jak on sam! Dłuuugo zastanawiałam się nad jego zakupem, rozważałam wszelkie przeciw ("mam tyyyyle róży!", "nie będzie pasował mi taki odcień!" czy też "ma za dużo drobinek!") i za ("jaki on piękny!", "takiego odcienia jeszcze nie mam" lub "pal licho, raz się żyje!"). Ale w końcu skusiłam się - i oto jest! Mój cudowny Sleek Antique ;)




Pewnie wiele z Was widziało ten róż w zapowiedziach różnego rodzaju, na tle rewelacyjne zresztą paletki cieni Vintage Romance, róż ten nie zrobił u nas jakiejś wielkiej furory. Można nawet powiedzieć, że przeszedł bez echa. Wiele z Was obawiało się w końcu, że te liczne i właściwie cudne, srebrne drobinki, które goszczą w różu, będą wyglądały na policzku bardzo tandetnie i sylwestrowo. Od razu mówię - drobinki nie nabierają się niemal wcale na pędzel (w magiczny sposób znikają po drodze), na policzku więc, o ile w ogóle, pozostaje ich minimalna ilość, taka niezauważalna (trzeba wziąć lupę albo wsadzić komuś oko w twarz, żeby w ogóle je dostrzec!). Wbrew pozorom również, drobinki nie podkreślają porów, wyprysków czy innych nierówności skóry, bo baza różu nie jest perłowa (jak Pomegranate czy Rose Gold ze Sleeka), ale delikatnie satynowa (coś bardziej w stylu Sleek Flamingo).


Odcień, jak zdążyłam zauważyć, nie każdemu przypadł do gustu. Jednak dla mnie jest to jeden z najpiękniejszych róży, z jakimi miałam do czynienia. Jest to róż, choć róż bardzo przybrudzony, mocno zgaszony, który w sztucznym świetle ma tendencję do ujawniania lekko rudawych tonów. Nie należy też do najjaśniejszych, dlatego też właścicielki bladego lica jak moje będą miały przy okazji z niego brązer ;)

Światło dzienne

Światło sztuczne, lampa

Na swatchach, światło dzienne

Światło sztuczne, lampa

Jednak w niewielkiej ilości na skórze prezentuje się wyjątkowo ładnie i o dziwo dość subtelnie! Ja go ostatnio nakładam jednak w większej ilości i nieco niżej, podkreślam tym samym kości policzkowe. Uwagę koniecznie muszę zwrócić też na pigmentację, jako że róż nie należy do typowych sleekowych pereł, jest też nieco mniej napigmentowany niż one, można powiedzieć że mniej więcej na poziomie matów (pomijając mega żarówkę Flamingo chociażby). Tak czy inaczej - podczas nakładania, szczególnie przy pierwszym zetknięciu, warto zwrócić uwagę na fakt, że szalenie łatwo się go nabiera na pędzel (może lekko pylić podczas tej czynności), więc o limo na policzku naprawdę nie trudno. Najlepiej nakładać go stopniowo, nabierać na pędzel przyciskając go lekko do różu - taka ilość w zupełności Wam wystarczy do podkreślenia lica ;)

Na twarzy w sporej ilości, światło dzienne, cień

W słoneczny dzień ;)

I przy lampie, czyli światło sztuczne

Trwałość jak to przystało na sleekowe róże jest godna podziwu, róż schodzi dopiero z podkładem w trakcie demakijażu (chyba że podkład jest słabiutki, to oczywiście wcześniej wraz z nim). Nawet drzemka nie jest w stanie go w zupełności wytrzeć. Jeśli macie więc tendencję do dotykania twarzy w ciągu dnia, nie musicie się szczególnie martwić o to, że zrobicie w duecie z nim jakieś plamki :)


Wydajność na pewno też jest szalona. Choć mocno używane, moje wszystkie róże Sleeka są nadal mocno wypełnione po brzegi i w żadnym nie widać denka. Takie cudo starczy Wam więc na pewno na bardzo długo! W końcu to aż 8 gram dobrze napigmentowanego produktu. Róż jest oczywiście zamknięty w małym zgrabnym, czarnym i ładnie zmatowionym opakowaniu z dużym lusterkiem, i rzecz jasna - z początku otwiera się ono koszmarnie, bez wspomagaczy nie da rady!


Róż kupić możecie w wielu polskich drogeriach internetowych, ja swój mam z MintiShop.pl, albo zamówić bezpośrednio na stronie Sleeka (tam jednak się nie bardzo opłaca). U nas kosztuje 22,90 zł plus ewentualne koszty przesyłki.

* W ramach gratisu dorzucam swatche wszystkich moich róży Sleek Makeup ;) Wybaczcie zdjęcia, światło nie dopisuje a aparat wciąż się psuje (nawet nie czuję, kiedy rymuję).






***
Jak Wam się podoba ten róż? Macie go w swojej kolekcji? A może chciałybyście go kupić? ;)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...