Witajcie,
przyznaję bez bicia - nie jestem jakąś wielką fanką matu na ustach. Może to też kwestia tego, że taki efekt podoba mi się bardzo jedynie na dużych, pełnych wargach - a moje w żadnym razie do takich nie należą. Co więcej nie każdy mat, który miała okazję używać okazał się być faktycznie matowy, aż do momentu jak trafiłam na lakier do ust ze Sleeka - Matte Me, mazidło do ust, które nałożone po kilku chwilach zastyga i to zastyga bardzo pięknie - na pełen, taki velvet mat! Zastyganie ma też swoje inne plusy - mazidło jest niemal nie do ruszenia, na pewno nie odbije się na szklance ani na policzku ukochanego.
Co do trwałości takich mazideł mam mieszane uczucia, przede mną jeszcze notka o totalnym zawodzie z MUA (o którym niedługo), jeśli jednak chodzi o Sleeka tutaj sytuacja jest całkiem dobra, bo pomadka faktycznie schodzi od wewnętrznej strony ust, niekoniecznie estetycznie niestety, ale za to powoli i dopiero po długim czasie noszenia. Dlatego bądź co bądź, wybaczam jej to.
Mój odcień to Party Pink - niby jest to czerwień, ale zdecydowanie lżejsza, przełamana nutą różu i pomarańczu, taka koralowa. Krycie ma dobre, na tyle dobre, że spokojnie swoje małe usta mogę mocno obrysować i sprawić nawet, że będzie je widać ;))) Kolor jest na tyle wyjątkowy, że pasuje właściwie do makijażu na każdą porę roku - również jesienią pięknie będzie ożywiać stonowany i lekki makijaż oczu.
W świetle sztucznym, przy lampie
W świetle naturalnym
Pomadka rzecz jasna ust nam nie nawilży, i na pewno dużo lepiej będzie wyglądała na tych zadbanych. Potrafi nieco podkreślić niedoskonałości czy suche skórki - warto więc pamiętać o peelingu.
Sleek Matte Me to szalenie wydajny produkt, ma 6 ml i można go zakupić za cenę 26,90 zł na przykład w sklepie Cocolita.pl ;) Ja mam jeszcze ochotę na fiolet, może róż albo beż, a Wam któraś z nich wpadła może w oko?
Znacie ten produkt, jak się u Was spisuje? Lubicie mat na ustach?
